Kominek to klimat, romantyczny nastrój, ciepło i przytulnie. Ale częste dokładanie do paleniska do najprzyjemniejszych nie należy. Nie dość, że trzeba ubrudzić ręce, to jeszcze trochę dymu do salonu wpadnie. I wtedy cały czar kominka pryska jak bańka mydlana. A czy nie można inaczej? Czy nie można załadować kominka raz a dobrze i mieć spokój na wiele godzin? Czy istnieje jakiś sposób na długie i efektywne palenie w kominku bez potrzeby częstego dokładania. Postanowiłem to sprawdzić. Metodą prób i błędów chcę uzyskać optymalny sposób ułożenia paliwa kominkowego w taki sposób, żeby nie trzeba było do paleniska dokładać przez co najmniej 12 godzin. Dzisiaj prezentuję wynik z mojej pierwszej próby.
Każdy użytkownik kominka wie, a ten, co dopiero się na kominek napalił, szybko się dowie, że każde otwarcie drzwiczek kominka w celu dorzucenia do ognia wiąże się z wydostaniem się choćby niewielkiej, ale zawsze, ilości dymu do pomieszczenia w którym mamy kominek.
Jeśli masz mały kominek, no to nieco gorzej. Ja ma powiedzmy średni kominek, do którego mogę załadować polana drewna o długości 55 cm. Głębokość kominka to jakieś 35 cm, więc taki średniej wielkości.
Cały czas zastanawiałem się, co zrobić, żeby raz załadować kominek i nie musieć go otwierać do czasu aż wygaśnie i mieć w domu ciepło. I prawdopodobnie znalazłem odpowiedź.
Po wielu testach różnych paliw do kominka postanowiłem wykonać eksperyment i ułożyć w palenisku kominkowy przekładaniec. Ponieważ przetestowałem już kilka różnych brykietów, pelletów, itp. rzeczy, postanowiłem je połączyć w jedno.
Na początek wybrałem z kominka cały popiół.
Na dno komory kominka wsypałem 2 wiaderka pelletu drzewnego, czyli około 7 litrów. Mierzę to na litry a nie na kilogramy bo tak mi łatwiej, korzystając z wiaderka o pojemności 3 litrów.
Pellet ten już wcześniej testowałem jako samodzielne paliwo i nie bardzo się sprawdził, ale postanowiłem dać mu jeszcze jedną szansę.
Na pellet ułożyłem brykiet kominkowy z OBI, w kształcie kostki RUF. W kolejnej próbie ułożę go trochę inaczej, ale pierwszy raz był jak na zdjęciu.
Kolejny krok to wypełnienie wolnej przestrzeni drewnem. Między brykiet włożyłem kilka kawałków suchej, suszonej ponad rok brzozy.
A na koniec, na samą górę ułożyłem drobne drewno, którego używam do rozpalania w kominku. Mam je w drewutni, porąbane, poukładane, przygotowane na zimę.
Pod stosik drewna rozpałkowego włożyłem rozpałkę, walec trocin nasączony parafiną.
Podpaliłem rozpałkę, zamknąłem drzwiczki kominka zostawiając niewielkie rozszczelnienie na czas rozpalania się w kominku. Już po chwili ogień w kominku radośnie trzaskał.
Układając paliwo w kominku w ten sposób, warstwowo, podkładając ogień u góry stosu mamy do czynienia z paleniem w kominku „od góry”. Gdzieś, na jakiejś stronie internetowej czytałem o tym paleniu jeszcze przed tym, jak kupiłem kominek. Próbowałem palić „od góry” samym drewnem ale wyniki nie były zbyt obiecujące. Co prawda paliło się dłużej, ale nie ma tyle, żeby zwalić z nóg.
Po rozpaleniu się suchego drewna rozpałkowego, również kawałki brzozy zajęły się ogniem. Wtedy całkiem zamknąłem drzwiczki kominka.
Ogień podłożyłem o godzinie 18:00. Po godzinie palenia się, płonęły już kawałki drewna i część brykietu. Sytuację w kominku po godzinie przedstawia zdjęcie poniżej. Nie muszę chyba dodawać, że szyba jest czysta a z kominka bije przyjemne ciepełko.
Kolejne minuty to coraz mocniejsze rozpalanie się w kominku, pomimo zamknięcia dopływu powietrza do kominka o połowę.
Najpierw spalało się drewno, ale ułożony obok brykiet też już generował potężne ilości ciepła. W odległości około 2 metrów od szyby kominka czułem wyraźne ciepło, bijące od niego.
Po dwóch i pół godzinie od pierwszej iskry, w kominku było cudownie gorąco, a paliwa w nim ubywało bardzo po woli. Poniższa fotka została zrobiona o 20:39.
Godzina 21:40, w domu mam już 24 stopnie a kominek nie odpuszcza. Drewno już się wypaliło i teraz do pracy przystępuje brykiet i pellet. Może nie pali się już tak widowiskowo, ale musicie mi uwierzyć na słowo, 2 metry przed kominkiem nie bardzo da się wytrzymać. Ciepło prawie jak w „piekle”.
Godzinę później, o 22:37 w kominku dalej się pali. Minęło już 4 i pół godziny a palenisko w dalszym ciągu generuje olbrzymią masę ciepła i nie wygasa.
Ostatnia fotka tego dnia. 23:40. Kiedy kładłem się spać, kominek w dalszym ciągu był napalony jak szczerbaty na suchary. Ognia już nie było, ale ciepło w dalszym ciągu biło od kominka. Szok, po 5 i pół godzinie w kominka dalej mam ciepło, a ani razu jeszcze go nie otwierałem, żeby do niego dołożyć. Trochę zabrudzona szyba wynika z mocniejszego przymknięcia dopływu powietrza, ale tragedii nie ma. Krystalicznie czysta to raczej nie będzie, chyba, że kominek stoi w sklepie na półce.
Wymuszonym obiegiem wody w płaszczu kominka i buforze steruje sterownik, który załącza pompkę, kiedy temperatura wody w obiegu wzrośnie ponad 55 stopni, i przy podobnej temperaturze tą pompkę wyłącza. Co ciekawe, rano, około 10:00 pompka dalej pracowała, czyli woda miała ponad 55 stopni. Kominek był wyraźnie ciepły.
O godzinie 14:00 następnego dnia, czyli 20 godzin po rozpaleniu w kominku kiedy chciałem go wyczyścić, okazało się że wciąż się w nim pali. Szyba była ciepła, podobnie jak cały kominek. Po rozgarnięciu niewielkiej ilości popiołu, która pozostała w kominku okazało się, że mam jeszcze czerwone węgle. Wystarczyłoby dodać kilka kawałków drobnego drewna lub drewna i papieru i w kominku znów by się paliło jak ta lala. Podejrzewam, że rano wystarczyłoby dorzucić drobne drewno lub brykiet i w kominku podtrzymany zostałby proces palenia, a tym samym woda w obiegu nie mogłaby wygasnąć co jest najbardziej optymalne w procesie ogrzewania domu. Nie wygaszać paleniska, palić cały czas trzymając niską temperaturę, a tym samym ciepło w domu.
Ale ponieważ ja o 10:00 miałem w domu 23 stopnie, to nie dokładałem do pieca bo i po co.
Podsumowując.
Kominkowy przekładaniec to strzał w 10. Wystarczy raz naładować do kominka i mamy spokój na cały wieczór i całą noc. Nie musimy myśleć o dokładaniu do kominka, nie mamy dymu w salonie, nie musimy tracić niepotrzebnie czasu.
Kolejny test i kolejny przekładaniec będzie nieco inny. Będzie więcej pelletu, inaczej ułożony brykiet i drewno. Ale to już historia na kolejny post. A póki co mój rekord w jednorazowym załadowaniu kominka bez potrzeby dokładania to 20 godzin. Jak na kominek, uważam, że nieźle.
A koszt takiego wsadu?
- Około 1/4 worka pelletu czyli jakieś 4,5 zł,
- Paczka brykietu to jakieś 6 zł,
- Drewna nie ma jak wycenić, kilka kawałków.
Czyli koszt palenia w kominku przez dwa dni to jakieś 15 zł. Biorąc pod uwagę, że cała instalacja musiała się rozkręcić i nagrzać, to kolejne dni będą kosztować mniej. Jak dla mnie brak problemów z dokładaniem, klimat, nastrój i widok skaczącego w kominku ognia, niski koszt palenia w kominku to zalety nie do podważenia.